Czwartek, 7 lipca 2005. Gorący, wilgotny dzień w Londynie i wszystkie okna na trzecim piętrze budynku British Medical Association (BMA) są otwarte. W ostatniej chwili zmiana planów o 9 rano pozostawia mnie pracującego w BMA House, przygotowującego się do spotkania. To ma okazać się fatalne. 9:20 Koledzy zaczynają przybywać. Jest więcej niż zwykłe zamieszanie z pojazdów służb ratowniczych. Dziesięć minut później helikopter ratunkowy ze szpitala Royal London unosi się nad głową. Wiadomości z naszych ekranów informują o skokach napięcia i incydentach w londyńskim metrze. Włączamy telewizję: wyraźnie rozwija się poważny incydent. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Siedziałem w tym samym miejscu, obserwując wydarzenia z 11 września.
Nagle, około 9:50, wszystko na chwilę wydaje się bladoróżowe. Jest ogromny huk. Niektórzy z moich kolegów mają przerażenie na twarzach. Na placu widać biały dym i gruzy. Alarmy przeciwpożarowe brzmią.
Chociaż pracownicy odchodzą, lekarze zostają, a my opuszczamy rolety, aby zapewnić odrobinę ochrony przed lecącym szkłem przed dalszą eksplozją. Po kilku minutach ostrożnie udajemy się do przodu budynku i patrzymy na zepsuty autobus.
W ciągu sekundy zdaję sobie sprawę, że mamy do czynienia z wieloma urazami od wybuchu. Chwytam rękawiczki chirurgiczne i legitymację lekarza pogotowia ratunkowego – bez tego będziemy ignorowani przez Londyńskie Pogotowie Ratunkowe.
Po przybyciu na dół spotykam zastępcę przewodniczącego Rady BMA, który koordynuje udzielanie pierwszej pomocy. Znając moje przedszpitalne doświadczenie w opiece pogotowia, prosi mnie o przejęcie kierowania operacjami klinicznymi, podczas gdy on rekwizuje i zbiera zasoby. Moim atutem jest budynek oferujący ochronę przed wszystkimi oprócz bezpośredniego trafienia i 14 lekarzy, większość z nich doświadczyła lekarzy ogólnych z pewnym wykształceniem w zakresie medycyny ratunkowej. Ale nie mamy sprzętu, komunikacji ani osobistej odzieży ochronnej. Uzbrojeni w nic, dążymy do maksymalizacji szans ofiar na przeżycie.
Szkoliłem się w takiej sytuacji od 20 lat – ale przy założeniu, że będę częścią ekipy ratunkowej, odpowiednio ubranej, odpowiednio wyposażonej i poruszającej się z semimilitarną precyzją. Zamiast tego jestem w koszuli i garniturze w prążki, bez długopisu i bez papieru, a ja technicznie jestem nieszkodliwą ofiarą. Mam tylko dowód osobisty, rękawiczki chirurgiczne i oczekiwania moich kolegów, że poprowadzę ich przez ten kryzys.
Zbieram swoje myśli, staram się pamiętać zasady triage i zasady prowadzenia stacji usuwania wypadków (CCS). Jak określono w Planie , są szybkie arkusze, ale są one w moim samochodzie 80 mil od hotelu. Dopóki nie dotrze dostaw, nie mamy nic oprócz bandaży, podciągania brody, naciągania żuchwy i kontroli kręgosłupa.
Moje cele to dowodzenie, kontrola, komunikacja, koordynacja i współpraca. Nie uda się tego osiągnąć, a my będziemy mieć chaos – a życie zostanie stracone niepotrzebnie. Celem jest doprowadzenie każdego pacjenta do właściwego szpitala w odpowiednim czasie. Naszą funkcją jest segregacja, reanimacja, ustalanie priorytetów dla transportu i dostarczanie pacjentów do łańcucha ratowniczego w uporządkowany sposób.
Gridlock oznacza, że jest 10:15, zanim otrzymamy ograniczone pogotowie ratunkowe, dostawy tlenu, kołnierze szyjne i zestawy płynów dożylnych
[podobne: chirurgia plastyczna poznań cennik, przychodnia chełm rejestracja, wrastający paznokieć warszawa ]
[hasła pokrewne: adam dawidziuk twitter, smuda rybnik, synexus wrocław ]
częste zapalenie oskrzeli może świadczyć o alergii
[..] Artukul zawiera odniesienia do tresci: catering[…]
Chyba ktoś w tym artykule zapomniał o medycynie mitochondrialno komórkowej